Umbria - Asyż, Perugia i festiwal czekolady

Asyż - Assini, kto o nim nie słyszał? Jednak prawie nikt nie kojarzy go z włoskim regionem Umbria. A szkoda, bo piękna kraina, mniej oblegana przez turystów niż jej sąsiednia siostra Toskania, wiec jeśli zdecydujecie się zagościć w Umbrii na trochę dłużej i zwiedzić dogłębnie ten piękny region to warto pomyśleć o wynajęciu tam domu czy apartamentu. Strona Interhome jest do tego idealna, apartamenty wakacyjne w Umbrii skrojone na miarę potrzeb każdego turysty. Tym bardziej, że większość osób, które odwiedzają Umbrię kierują się bezpośrednio do Asyżu, tymczasem ta kraina ma nam zdecydowanie więcej do zaoferowania. Asyż to miejsce, które musicie zobaczyć. My wybrałyśmy się z rana w sobotę. Pogoda była piękna, do tego stopnia że wielu wystarczył krótki rękawek, aczkolwiek zdarzyli się i tacy co chodzili między nagrzanymi murami w zimowych puchówkach... jestem zmarzluchem z natury, ale tego nigdy nie zrozumiem.  



Ale zacznijmy od początku.  Już sam widok Bazyliki Św. Franciszka z drogi powala, dlatego jak tylko mogłyśmy zatrzymałyśmy samochód by móc z oddali uwiecznić to majestatyczne miasto. Biel starych murów na wzgórzu zachwyca.  



Nie dziwie się, że setki tysięcy turystów co roku odwiedza to miejsce. Do Bazyliki prowadzi kręta droga, usiana wzdłuż parkującymi samochodami, ale nam udało się wjechać na samą górę na Piazza Matteotti i zaparkować na podziemnym parkingu.




Następnie wyruszyłyśmy wąskimi uliczkami w kierunku Bazyliki. I powiem wam, że gdyby nie turyści i współczesne stroje to miałoby się wrażenie, że nadal jesteśmy w średniowieczu, jakby za chwile zza rogu miał wyjść Św. Franciszek. 




Mury obronne Asyżu okalające bazylikę i stare miasto to kamieniczki, wieże, kościoły  w cieniu których schowane są restauracje, kawiarnie, cukiernie i sklepy z włoskimi pamiątkami. Wszystko połączone w idealnej harmonii architektonicznej. 











Na każdym kroku nęcą nas zapachy włoskiej kuchni, wszędzie widać przygotowane stoliki, które zapraszają by schronić się w cieniu parasoli przed słońcem, a mury i okiennice ozdabiają  kaskady kwiatów oraz witraże przedstawiające Św. Franciszka. Tu  czas się zatrzymał.




Bazylika Św. Franciszka powstała na Wzgórzu Piekielnym, które po poświęceniu terenu pod budowę, zmieniono na Wzgórze Rajskie. Pierwszy kościół powstał w 1239r., (Bazylika składa się z kościoła dolnego i kościoła górnego). Do Bazyliki doszłyśmy brukowaną uliczką wzdłuż kamieniczek, kawiarni, cukierni i sklepów z pamiątkami. 







Po obu stronach mostu, który prowadzi do wnętrza kościoła, rozpościera się cudowny widok na Umbrie. Warto zatrzymać się tutaj na chwile i nasycić oczy tym krajobrazem. 





Na drodze do kościoła, nie bądźcie zdziwieni, ale stoją ochroniarze, którzy przeprowadzają szczegółową kontrolę każdego pielgrzyma. Jest to całkowicie zrozumiałe w tak historycznie cennym miejscu, które jest zabytkiem chronionym przez UNESCO. 






W samej bazylice panuje cisza, spokój, można kontemplować freski, malowidła, rzeźby, wystrój obu kościołów oraz podziemia. Jest ogólny zakaz fotografowania i rozmów, nad przestrzeganiem zasad, dyskretnie czuwają mnisi, tak by pielgrzym nie przeszkadzali ani im ani sobie nawzajem. Po obu stronach są krużganki, w których można schronić się przed nadmiernym słońcem, a także skorzystać z węzła sanitarno-socjalnego. Jednak co mnie najbardziej tutaj zdziwiło to to że na terenie bazyliki nie można kupić żadnych dewocjonaliów, pamiątek, odpustów, dać na ofiarę za msze. Nikt nie święci zakupionych pamiątek, nikt nie siedzi w okienku i nie przyjmuje wpłat od pielgrzymów. Nie ma tego co uderza od samego początku na Jasnej Górze. Tu króluje modlitwa i skupienie a nie "kupczenie" Bogiem. Wszystkie pamiątki religijne kupuje się w zwykłych prywatnych sklepikach, które  bardziej turystyczny niż stricte religijny charakter.



Wróciłyśmy do Umbertide na krótki spacer po jej uliczkach i kolację, by rano udać się na kolejną wycieczkę. Tym razem niebo lekko się zachmurzyło, ale nam to nie przeszkadzało. Obrałyśmy kierunek na Magione i Jezioro Trazymeńskie, mijając zielone wzgórza i średniowieczne zamki. 



W Magione najważniejszym zabytkiem jest Zamek Kawalerów Maltańskich. Samo miasteczko w niedzielne południe okazało się senne, ciche, zamknięte, włącznie z kafejkami, więc myśl o włoskiej kawie odpłynęła w niebyt. 





Ruszyłyśmy zatem nad jezioro do Torricelli. Po drodze rozpościera się na nie przepiękny widok, bo Magione jest zdecydowanie wyżej niż jezioro, które  jest największym tego typu akwenem na Półwyspie Apenińskim. 


*zdjęcie z internetu


*zdjęcie z internetu





Woda otoczona jest zielonymi wzgórzami, pełnymi małych hoteli, ośrodków agroturystycznych, pensjonatów i kempingów idealnych na letni wypoczynek. Tam chwilę spacerowałyśmy, udało się nawet wypić kawę i ruszyłyśmy dalej. Kierunek stolica Umbrii czyli Perugia. 


*zdjęcie z internetu

Miasto swoje korzenie ma jeszcze w czasach starożytnych - pierwsze zapiski o nim pochodzą jeszcze z 310 r. p.n.e. Sama Perugia, mimo takiej bliskiej odległości od Asyżu, nie jest zbyt popularna wśród turystów. To raczej miasto studentów, którzy decydując się w nim tymczasowo zamieszkać w ramach wymiany Erasmusa. A szkoda, bo to rodzinne miasto wybitnego malarza i nauczyciela Rafaela, które ma wiele do zaoferowania zwiedzającym. W przeszłości było to też ważne miasto o znaczeniu religijnym, bo rezydowali w nim papieże, tutaj też odbywały się konklawe. 
Teraz Perugia najbardziej kojarzy się z czekoladą o nazwie Perugina. To dzięki czekoladzie Perugia zasłynęła na cały świat odbywającym się co roku międzynarodowym festiwalem czekolady. 



My miałyśmy ochotę na spokojne zwiedzenie miasta, skosztowanie kilku lokalnych specjałów, zagłębienie się w małe, kamieniste uliczki i wchłonięcie włoskiej atmosfery pośród starych murów. Tymczasem, po przyjeździe okazało się że miasto jest oblężone tłumami ludzi i samochodami. Wszędzie był tłok, a ludzie gęsiego kierowali się do centrum miasta.



Czyżbyśmy trafiły na jakieś lokalne święto, festyn czy zlot? Trudno, postanowiłyśmy iść za tłumem. Dotarłyśmy na górę, bo starożytne centrum miasta znajduje się na wzgórzu, dlatego Włosi wydrążyli w skale w podziemiach miasta kilkustopniowe schody ruchome którymi bez problemu można się dostać na szczyt bez konieczności wspinania się stromymi uliczkami. A tam nie uwierzycie.... trafiłyśmy w sam środek Festiwalu Czekolady, tego samego corocznego festiwalu o którym tyle czytałyśmy. A wiecie co to oznacza do blogera kulinarnego i to kobiety? Rozkosz, przygoda, szczęście....



Niestety był tego jeden minus -wszędzie tłumy ludzi jedzących czekoladę, okupujących każdy skrawek wolnej przestrzeni, setki stoisk, setki ton czekolady, więc ze zwiedzania nici. Zza tych tłumów nie było widać nic poza czekoladą. Ale z drugiej strony to się nazywa mieć farta. 





Dałyśmy się ponieść wyzwaniu i ruszyłyśmy na spotkanie z czekoladą, co niestety poskutkowało też pustkami w portfelu, bo jak sami wiecie przy takiej okazji ceny też są festiwalowe. Ale jak tu nie kupić i nie wrócić do bliskich z czekoladą z takiego festiwalu? 












Popołudnie zakończyłyśmy objedzone słodyczami i pyszną pizzą, którą zamówiłyśmy w jednej z restauracji wśród starożytnych murów Perugii. Zresztą posiłek w tym miejscu długo zapamiętamy z powodu obsługi i kelnera. Przy takich okazjach jak wiecie wszędzie jest pełno ludzi i ciężko znaleźć gdzieś pusty stolik, coś zjeść. My byłyśmy nie dość że głodne to miałyśmy ze sobą małego głodnego mężczyznę, który jak się okazało pokochał włoską kuchnię. Gdy trafiłyśmy do tej pizzerii okazało się, że jak wszędzie jest kolejka i niestety trzeba czekać. Ale wytłumaczcie to głodnemu i zmęczonemu dziecku. I w takich sytuacjach widać włoskie podejście do dzieci.. bambino, które uwielbiają. Na naszych oczach pan kelner podszedł do dwóch pań, które co prawda skończyły już swój posiłek ale miały jeszcze napoje, coś im tam powiedział, pomachał szmatką i krótko mówiąc kazał się paniom zwijać, bo następni stoją w kolejce. Podobnie postąpił z panem, który kończył swoje wino. Gość je dopił i w 2 sekundy opuścił stolik. I tak w niespełna 5 minut miałyśmy wolny stół, a po przed sobą cudowny talerz włoskich przekąsek, a na końcu pizzę. 



Pół godziny później opuszczałyśmy miłego pana kelnera (który notabene ni w ząb po angielsku nie mówił) i ruszyłyśmy ponownie w tłum w poszukiwaniu czekoladowych doznań.



Do naszego miasteczka wróciłyśmy pełne endorfin, by wieczór zakończyć na włoskiej kolacji w Pizzerri Casangrande, podczas której skutecznie udało mi się obrazić kelnera przy zamawianiu jedzenia. Ale o tym już było wcześniej...

Następnego dnia wymeldowałyśmy się i ruszyłyśmy na lotnisko do Pescary. W planach miałyśmy jeszcze odwiedzenie samej Pescary, deptaku przy plaży ale okazało się że droga zajęła nam za dużo czasu, bo nasza nawigacja nie poprowadziła nas tak jak chciałyśmy, więc po wjeździe do Pescary skręciłyśmy na najbliższą plażę jaką nawigacja pokazała, by zobaczyć Adriatyk. 






Przed odlotem jeszcze szybki speed do sklepu po włoskie wędliny i sery i do odprawy …. I jeśli myślicie, że nasze przygody z samolotami skończyły się po przylocie do Włoch to się grubo mylicie. Po odprawie, po dość długim oczekiwaniu na wejście na płytę o godz. 17 okazało się że nasz samolot ma jakąś usterkę, bo przyleciał rano w trakcie potężnej burzy i oberwał piorunem w związku z czym lot mamy odłożony o 5h. I co? .. widmo śmierci w przestworzach znów nam stanęło przed oczami, więc natychmiast udałyśmy się do kaplicy, gdzie wrzuciłyśmy nasze ostatnie euro prosząc o szczęśliwy lot do domu, po czym poszłyśmy do najbliższego supermarketu do bistro na kawałek pizzy. Wachlarz pizz do wybory był przeogromny. 



W międzyczasie przyleciał po nas nowy samolot i tak o godz. 20 odleciałyśmy do Polski. Zmęczenie całodniową podróżą tak nam dało w kość, że nawet strach przed lotem i katastrofą zniknął. Wylądowaliśmy szczęśliwie, niestety w deszczu. Włoska, słoneczna pogoda stała się  tylko wspomnieniem. Rano trzeba było stawić się w pracy. Weekend minął.



A jeżeli was skutecznie zachęciłam do odwiedzenia tego regionu to polecam wybrać się albo samodzielnie albo za pomocą biura Rainbow, które na tę okazję ma przygotowaną specjalną ofertę wycieczki pod nazwą Włoskie siostry - Toskania i Umbria. Polecam.




*zdjęcie z internetu

2 komentarze:

  1. Piękny post, niesamowite zdjęcia a Asyż to fascynująca podróż, gratuluję odpoczynku. M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuje bardzo. tak to była bardzo miła wycieczka. a włochy są piękne o każdej porze roku.

      Usuń

Copyright © 2016 Bernika - mój kulinarny pamiętnik , Blogger